Szwecja to Volvo
przed uroczym w swej prostocie małym domkiem z dachem z falowanej dachówki. Do tego patykowy płotek, jak ten ze zdjęcia, Wujek mówi, że są wizytówką Skandynawii. W Szwecji nie brakuje przydomowych luksusowych basenów, po trampolinie łatwo rozpoznać gdzie są małe dzieci. Szwedzi kochają wieszać swoje niebiesko-żółte flagi.
Kajak, łódka albo jacht na przyczepce.
No i kampery. A i jeszcze obowiązkowo dodatkowa drabina na widocznej ścianie garażu, dla kominiarza, który corocznie zdobywa dachy. Jak Mikołaj, bo…
Szwecja to Laponia.
Ta Laponia, Dom Mikołaja.
To właśnie tu, na permanentnie zaśnieżonej północy żyją renifery. Jeśli chcesz je zobaczyć najlepiej skorzystać z lokalnego środka transportu – sanek ciągniętych przez psi zaprzęg. Mówi Wam coś Kiruna?
Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że Mikołaj ma do nas tak blisko, najbliżej, tylko przez morze przelecieć.
Szwecja to las.
Tu niemal każdy z własnego ogródka ma dostęp do lasu.
Coś magicznego! Przejść przez dziurę w żywopłocie i znaleźć się od razu w lesie!
Szwecja to jeziora.
Tu każdy ma kilka kroków na jezioro.
A jest ich wszędzie całkiem sporo,
To prawie gwarancja, że gdzie się nie ruszysz,
Tam się samotnie widokiem wzruszysz…
Szwecja to kamienie.
Wszędzie skały i kamienie. Przez nie Szwedzi nie mają piwnic, czy murowanych płotów. Wolą coś dobudować, niż próbować kopać i trafiać na skałę.
To mój trzeci raz w Szwecji, a dalej nie wiem skąd tu tyle kamieni!
Wyobrażam sobie, że Skandynawia leży na szczycie gór, które zasypała ewolucja Planety, bo chyba nigdzie nie wieje bardziej, niż na krańcach świata.
Kiedyś musiały tu być góry, skamieliny oddzielające zieloność Europy od lodowca, tylko je przysypało, nawiało nasion z kontynentu i tak powstał ten las. Czuje, że niewłaściwie go tytułuję. Zasługuje na dostojniejszą nazwę, za cały swój majestat.
Nie jest puszczą, jest za rzadki. Z dobrą widocznością. Ale też nie łatwy do spacerów poza wyznaczonymi trasami, bo przykryty warstwą mchów i jagodowych krzaczków.
Taaak.
Szwecja to jagody.
Dywany jagód fiołkowo mrugających w słońcu. Paleta fioletu, od soczystych, jak tych ze skraju tęczy, ametystowych, do tych śliwkowych, prawie czarnych, nie wiadomo czy je zrywać, czy są z tej samej jadalnej rodziny. A dookoła nich wrzosy. Ciężko o więcej odcieni fioletu.
Szwecja to konwalie.
I choć teraz, w sierpniu, zostały po nich tylko liście, to przymrużone oczy i szczypta wyobraźni pozwalają mi zobaczyć białe kwietniki malutkich pachnących dzwoneczków…
Moich ulubionych kwiatów. Zasłużyły na to miano swoją wyjątkowością, swoją majową unikalnością, swoją niewinną delikatnością kształtu i zapachu, swoją magicznością przenoszącą do świata ludowych legend, swoją toksycznością, czyniącą je niedostępnymi, wyjątkowymi…. bo dla jednych wyciąg z ich nasion będzie lekarstwem na serce, jednak dla innych okaże się trucizną, o czym dobrze wiedzą zwierzęta.
I dzięki temu konwalie są nietykalną wizytówką Maja. A dla mnie nagrodą na moje poźnokwietniowe urodziny. A dla moich zalotników zawsze były wyzwaniem, czy znajdą je przed Świętem Pracy i ucieszą moje oczy, moje serce, moje zmysły…
Niektórym się udawało…
I tęsknię szczerze za czasami, kiedy ludzie tkwili w przekonaniu, że Konwalie są pod ochroną i nie ważyli się ich zrywać. Sama też w nim tkwiłam, kilka lat temu przychodząc przez warzywny ryneczek na Orzeszkowej, w Zamościu, zaczepiona przez panią z wiaderkami, czy kupię bukiecik, z oburzeniem i podniesionym tonem oznajmiłam:
- Nie kupuję Konwalii, bo są pod ochroną.
Na co Pani, z podwojonym oburzeniem i jeszcze głośniej skwitowała:
- nie douczona Pani, Konwalie od 2014 roku nie są pod ochroną, proszę sobie sprawdzić i plotek nie rozpowiadać.
Tknęła mnie. Mnie i moje Konwalie. Odeszłam kilka kroków i sprawdziłam w wyszukiwarce. I okazało się, że Pani miała rację. Smutna nowina. I dla mnie i dla tych niewinnych kwiatków dotychczas chronionych ochroną gatunkową. I pomimo podśmiechów mojej młodszej siostry, która mi towarzyszyła, wróciłam do kwiaciarki, przeprosiłam z szacunkiem, wzięłam bukiecik z wiadra i wręczyłam jej 20 PLN.
- Ale to za dużo! – cofnęła ręce kwiaciarka.
- Tyle ile trzeba – odpowiedziałam nie czekając na resztę.
- Proszę wziąć jeszsze jeden bukiecik – sama podała.
- Dziękuję, wezmę dla siostry, wszystkiego dobrego i miłego dnia!
Każdy napotkany na naszej drodze człowiek ma dla nas lekcję do przepracowania.
Sztuką jest umieć z tych lekcji korzystać. Bo jak to mówią, człowiek uczy się przez całe życie. Lubię się uczyć. W szczególności walczyć z arogancją. Swoją arogancją.
Dziękuję, Dziękuję, Dziękuję.
Szwecja to cumulusy.
Ha! Słownik mnie wyśmiał, bo wpisałam culumbusy…
Nic tak nie przenosi mnie do dzieciństwa, jak leżenie na trawie i patrzenie na te orszaki bałwanów sunących po niebie. Lubię odnajdywać w nich postacie i potem śledzić wzrokiem, jak się przeobrażają, łączą, rozdzielają i znikają…
Lubię wracać pamięcią do mojego ulubionego filmu i tak jak bohaterowie palcami mieszać w chmurach. Znacie Never Ending Story? Staram się na co dzień, żeby moje życie było taką bajkową, Niekończącą się Opowieścią….
Szwecja to ryby.
Nie zdążyło mi się jeszcze wyjść nad jezioro bez towarzystwa ich radosnego pluskania.
Wujek jest wędkarzem.
Ale bardziej sportowym. Łowienie to dla Niego przygoda.
Lubię słuchać jak opowiada o adrenalinie towarzyszącej od pierwszego ruchu spławika. Jak opowiada o ciekawości: co się kryje na końcu? Jak charakteryzuje, że każdy gatunek ryby odmiennie reaguje na schwytanie. Jak chwali się ile z nich potrafi rozpoznać, zanim jeszcze je zobaczy.
Nie lubię jak mówi, że ryby nie czują bólu w ranie po spławiku. Próbowałam mu to przedstawić na żywym przykładzie, kiedy tydzień po przyjeździe dalej miałam siniaka po wenflonie i każdy dotyk wywoływał ból fizyczny i jeszcze większy ból wspomnień. Ale on się upiera, że ryby mają inne tkanki. Chciałabym, żeby to była prawda i po wypuszczeniu nie dały się więcej złapać. Ale czy pozwoli im to dożyć starości i wnuków? Wujek zadbał o to, bym przestała się łudzić, pokazując mi filmiki o rybach drapieżnych. Widzieliście kiedyś, jak szczupak skacze i zjada małego kotka bawiącego się na pomoście? Ja widziałam.
Natura nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
W świecie zwierząt drapieżnicy wygrywają. Taka kolej rzeczy, trzeba się z tym pogodzić. Z tym, że nimi kieruje instynkt przetrwania.
Nic podobnego nie kieruje myśliwymi. To jest dla mnie grupa do odstrzału. Zabijać dla przyjemności w dodatku bez świadomości ile innych jednostek czy grup chciało by ich za to zabić? Gdzie w tym wszystkim jest miłość? Gdzie szacunek?
Popołudnie w lesie.
Do tego nad jeziorem. I to jakim. Niebylejakim! Przepięknym niebieskim, otulony liściastym lasem. Brzozy jak mi was brakowało. Dęby jak mi was brakowało! Dookoła tylko krzaczki Jagód i liście Konwalii, ach, jak w domu.
Dzień dobry pani Jarzębino, ale Pani dojrzała. Pani Lipa już przekwita.
Dochodzę do wody, zdejmuje czerwone trampki i czarne skarpetki, i siadam. Na wielkich okrągłych głazach jak na fotelu, stopy układając na tafli wody. Zimna. Wzdrygam się, ale nie wyciągam. To woda ma ze mnie wyciągać resztki złej energii. Obmywa. Sięgam po bocianie pióro, które podniosłam na brzegu, długie, białe, zakończone podwójną czarną opaską, przypominającą tę z mojego ramienia.
Bocian to symbol czegoś nowego.
Co za piękna wiadomość. I co za oczywista. Zaczynam. Jeszcze tylko trochę nogi pomoczę i zaczynam.
Włosy się rozplątują i opadają gładko na ramię. Ognisto czerwone i pomarańczowe pukle połyskują w słońcu jakby się paliły. Efekt osiągnięty, dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Powrót do zaklęcia wdzięczności.
Na chwile słońce zasłaniają chmury, a jezioro zmienia kolor. Iluminacja, szybko wychodzi.
Zaczyna kropić, kropka po kropce, zostawia kółko po kółku i coraz szybciej, pada.
Kamila zakłada czarne Vansy,
- Wracamy do domu. Pada – wstaje i zaczyna się zbierać.
- Możemy zmoknąć – odpowiadam.
A w głowie mam kategorie podziału ludzi;
1.
Zaraz będzie padać, wracajmy do domu!
2.
Zaraz będzie padać, zostańmy popatrzeć.
…
Chyba nie muszę odpowiadać którą reprezentuję, dlatego milczę.
I zaraz wychodzi słońce. Bo po każdym deszczu wychodzi słońce… pantarej, wszystko płynie… czyżbym na moment o tym zapomniała? Wydaje mi się, że nie, pilnuje się.
Jak to w tym wierszyku, co mi Kinga wysłała: raz jest dobrze, a raz źle, ale na ogół jest zwyczajnie, więc jak jest dobrze, to się trzeba cieszyć, jak jest źle, to trzeba wstrzymać oddech, bo i tak zaraz znowu będzie zwyczajnie. Z tym wstrzymywaniem oddechu to tylko bym się nie zgodziła, bardziej bym to nazwała ugryzieniem języka, bo po co reagować, jak nie mamy na coś wpływu.
Gdy czegoś nie możemy kontrolować (a możemy kontrolować tylko siebie(!)), to nie powinniśmy się tym denerwować. Złota zasada do zapamiętania.
Lepiej skupić się na własnej teraźniejszości i wykorzystywać życie na maksa! Teraz! Tutaj! Chce się żyć!
I co?
Tęcza.
Szwecja to tęcza.
Cza, cza cza… Czaryyyyy. Czarodziejsko mi, gdy po lewej pada, a po prawej tęcza, gdy po prawej świeci, a po lewej kropi, gdy ja decyduję, w jakim stanie skupienia się znajduję… i wiruję…
Szwecja to chodziarze.
Zawsze wszyscy mnie wyprzedzają. Oni nie spacerują, oni nie chodzą – oni maszerują na pełnym spidzie, to ma być rozruch!
Nie tylko Szwedzi, kilka lat temu, kiedy podróżowałam rowerem po Kopenhadze, stolicy Danii, każdy mnie wyprzedzał! Bez względu na wiek czy sprzęt, wszystkim się spieszyło! To samo czuję tutaj, oni żyją za intensywnie, zbyt pośpiesznie, jakby uciekając z rzeczywistości! Mi się nie spieszy… ja lubię spacery…
Szwecja to luzacy.
Nie ma tu polskiego wyścigu szczurów, każdy żyje swoim życiem i swoimi ograniczonymi obowiązkami. Tu nikt nie oczekuje od Ciebie, żebyś był dobry we wszystkim. Robisz swoje. Nosisz swoje. Swoje wygodne stare ciuchy, stare trampki, bo całe ulice maszerują tu w trampkach, a jak masz dziury, to niesiesz te ciuchy do krawcowej i nawet ich nie pierzesz przedtem, takim jesteś luzakiem….
Szwecja to rozsądne ograniczenia.
Alkoholu nie kupisz tu na każdym rogu, jak w naszym przykrym, proalkoholowym systemie. Tu kupisz alkohol tylko w Systemie, czyli specjalnym sklepie z alkoholem – wcześnie zamykanym i nieczynnym w weekendy. Tak samo z lekami, antybiotyki są tu na przysłowiową receptę…. Ogólnie Szwecja stroni od niedobroci. Chociaż zauważyłam jedno niebezpieczeństwo, bo…
Szwecja to toksyczny(!) weganizm
Gdzie półki w sklepach uginają się od pseudo wegańskich produktów pełnych chemii, pełnych toksyn, pełnych niejedzenia… tak przykro, że w tej dziedzinie zabłądzili, idąc w kierunku karmienia kieszeni koncernów produkujących śmierdzące pasty z nieznanych olei zaetykietowane “vegan cavior” czy “vegan bacon” i całej lodówki z ‘BBQ taste’, czyli produktów bezmięsnych o smaku mięsa, do tego grilowanego czy wędzonego…. Kto mi wytłumaczy, dlaczego ludzie nie chcący jeść mięsa chcą jeść bezmięsne produkty o smaku mięsa? Plączę się w tym…. Oczywiście są też sklepiki z dobrą żywnościa, jak wszędzie na świecie, są dobre i drogie, nie każdego stać i ludzie się gubią…
Wybierając liośc, a nie jakośc…
A tak mało nam trzeba…
Mi tak mało trzeba,
Szwecja (i moja Rodzina) mi przychyliła kawałek Nieba….